Feministka - wróg ludzkości
Komentarze: 0
To zastanawiający fenomen. Feministek nie znoszą nie tylko „szowinistyczne świnie”, ale i zalęknione „kury domowe”, wycięte z amerykańskiego żurnala lat pięćdziesiątych. A to wszak w ich imieniu odbywa się walka. Nie wiem w czym rzecz. W tym, że są zbyt agresywne? Nie to się im jednak zarzuca. Powtarza się argument, że są zbyt mało kobiece. Czyli zbyt mało męskich mężczyzn też powinniśmy nienawidzić? Nie udaje się to jednak z taką siłą, z jaką obdarzane są podłym uczuciem kobiety walczące o dobro rodziny.
Jakie to niesprawiedliwe i beznadziejne. Grupa ludzi chce pomóc im podobnym osobom, a te się buntują. „WY jesteście brzydkie i nienormalne i MY nie chcemy mieć z WAMI nic wspólnego. Ja nawet lubię jak bije mnie mąż”. Całe poświęcenie sufrażystek, aresztowania, nawet bezsensowna śmierć pod końskimi kopytami, wywalczone prawa wyborcze, to wszystko nadal nie ma znaczenia.
I sama muszę przyznać, że nie chcę być uznawana za „jedną z nich”. Owszem, uważam, że to nie fair, że moja pensja jest niższa od pensji niekompetentnego durnia, siedzącego biurko obok. Drażni mnie fakt, że architekt wita mnie i męża słowami: „dzień dobry panu”. Szału dostaję, gdy ignorowane są moje uwagi dotyczące kwestii technicznych. Cóż kura może wiedzieć o nowoczesnych sprzętach RTV/AGD? Nic nie zmienia fakt, że od dwudziestu lat, ani razu moja uwaga nie okazała się nietrafiona. Samiec takiego stanu rzeczy nie odnotowuje w pamięci, bo oznaczałoby to, że jest słabo rozgarnięty. Ale gdy ktoś nazywa mnie „feministką”, budzi się we mnie odruch zaprzeczania. Nie poddaję się mu tylko dlatego, że uświadamiam sobie jak bezsensowna byłaby moja wypowiedź: „ja nie jestem feministką, ja po prostu nienawidzę mężczyzn”.
Dodaj komentarz